niedziela, 7 sierpnia 2011

Woodstock.

Od dzisiaj wszyscy zaczynają dzielić się wrażeniami z XVII Przystanku Woodstock. Jako, że też mam związane z nim przeżycia, opiszę je w dzisiejszej notce.
Dzień rozpoczął się całkiem normalnie. Nic nie zapowiadałoby, że ruszę się z domu gdziekolwiek dalej, a już na pewno nie tak bardzo "dalej". Spotkania Naszej trójki przyjaciół kończą się z reguły zaskakująco. Ostatnim razem pojechaliśmy do Karpacza (o godz. 18), żeby zjechać z toru saneczkowego, zjeść pizzę i wrócić do domu. W samym Karpaczu spędziliśmy jakieś 2 godziny. Wracanie do domu w największą, burzową ulewę- bezcenne.
Tylko my mogliśmy wymyślić wyjazd do Kostrzyna o godzinie 19.30. Chcieliśmy dojechać na Prodigy- niestety podróż zajęła nieco dłużej niż się spodziewaliśmy...
Nie mieliśmy pojęcia na co się kierować. Do dyspozycji mieliśmy google.maps. Wybraliśmy tak wyimaginowaną drogę, że gubiliśmy się pośród wiejskich dróżek, źle oznaczonych zjazdów i objazdów. Kiedy tak błądziliśmy, zapaliła się kontrolka rezerwy paliwa. Od tego momentu paliwa starcza na jakieś 70km, toteż nie spieszyliśmy się z tankowaniem. Jak już wspominałam, trasa, którą wybraliśmy, była nieco dziwna. Paliwa powoli zaczynało ubywać, a na horyzoncie nie było żadnej stacji paliw. Zwolniliśmy, żeby zmniejszyć spalanie i czekaliśmy na cud na tym całym pustkowiu! Kiedy komputer pokładowy wskazywał, że paliwa starczy na 10 km, zrobiło nam się gorąco. Już wyobrażaliśmy sobie siebie, pchających auto przed siebie pośrodku niczego. W końcu pojawiła się jakaś tabliczka, informująca o istnieniu naszej "paliwowej oazy". Udało nam się dojechać co do metra! Był to pewnego rodzaju cud. Należałoby dodać, że po drodze zobaczyliśmy największą statuę Jezusa w Europie, która znajduje się w Świebodzinie. No tak, zobaczyliśmy wielkiego Jezusa, to możemy już wracać, bo przecież na Woodstock i tak już nie dojedziemy.
Zapewne na naszym miejscu każdy by już dawno zawrócił, ale nie my. Przemierzaliśmy te wszystkie nieznane wioski, gubiliśmy się w nich, żywiąc nadzieję, że zdążymy na jakąś niespodziankę od bodajże Łąki Łan. Wcześniejsze koncerty słuchaliśmy na bieżąco w transmisji radiowej. Kiedy już w końcu dojechaliśmy do Kostrzyna, nie obeszło się bez błądzenia po nim całym. Wiedzieliśmy jednak, że musimy się kierować tam, skąd wszyscy właśnie wracają... Po zaparkowaniu auta, poszliśmy na "upragniony" Woodstock. Po drodze mijaliśmy masy ludzi, którzy o mało nas nie pozgniatali- trzeba uważać jak idzie się pod prąd. Zobaczyłam tyle twarzy po drodze, że aż kręciło mi się w głowie od nadmiaru ludzi (szczególnie, że wszyscy szli w moją stronę). Przedzierając się przez te dzikie tłumy, wreszcie dotarliśmy do miejsca z widokiem na scenę!
Skoro swoje zobaczyliśmy, to pora wracać.
Całą noc prowadziłam auto. Nie ukrywam, że przydałyby mi się zapałki do oczu. Byłam tak wykończona, że ledwo trzymałam kierownicę. Dojechaliśmy do domu przed 7 rano. I niech mi ktoś teraz powie, że nie byłam na Woodstocku? :)

Największy Jezus w Europie! (zdjęcie robione w locie)

Więcej fotek niestety nie posiadam, ale pokażę te z zeszłego roku :)


10 komentarzy:

  1. hehehe fajne zdjęcia ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. No to jednym słowem bardzo ciekawie miałaś ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. fajna przygoda. Takie spontany są najlepsze:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja byłam na koncercie Prodigy i było niesamowicie. Dali czadu, wszyscy robili pogo, skakali. Było tyle energii, że nie dało się ustać w miejscu. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś ich zobaczę na żywo.

    Moja podróż do Kostrzyna też była fascynująca. Jechaliśmy tam ujaranym pociągiem. Wszyscy byli pijani, poćpani i było tyle ludzi, że 5 staliśmy. Dodatkowo było duszno i gorąco. Wracaliśmy pociągiem o 3 rano i wcale nie było lepiej. Ludzie rzucili się na pociąg i był on wypchany po brzegi. Na całe szczęście upolowałam miejsce siedzące. Pomijając fakt, że byłam ściśnięta, to nie było źle.

    Zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Woodstock zaliczony, Jezus zobaczony, czego chcieć więcej :D
    K.

    OdpowiedzUsuń
  6. wejście na Woodstock na parę godzin i powrót nazywasz byciem na Woodstocku? równie dobrze mógłbym wejść na największy statek pasażerski Oassis of the Seas i wyjść z niego zanim ruszy w rejs po Karaibach... a potem się chwalić, że byłem na rejsie. Nie byłaś na Woodstocku.

    OdpowiedzUsuń
  7. wow no,no przygoda na pięć ;-) a zdjęcia jak zawsze piękne ^^

    OdpowiedzUsuń