niedziela, 31 lipca 2011

Time Capsule.

Zawsze pragnęłam odnaleźć "coś" z przeszłości. Uwielbiałam przeglądać stare zdjęcia, przymierzać ubrania z czasów młodości mojej mamy, czy też znajdować na strychu u babci różne "skarby". Pewnego dnia, postanowiłyśmy z kuzynką, że zakopiemy swoją kapsułę czasu. Pomyślałyśmy, że miło będzie później ją otworzyć i znaleźć coś ciekawego. Czas jaki wyznaczyłyśmy na jej otwarcie to 5 lat. Z racji tego, że było to w 2006 roku, powinnyśmy odkopać ją w roku bieżącym.
Wczoraj oglądając jeden z odcinków "Lost", przypomniałam sobie o ukrytym pudełku. Dziwnym zbiegiem okoliczności było to, że moja kuzynka też o nim pomyślała. Postanowiłyśmy, że to dziś będzie ten dzień.





Byłyśmy cholernie ciekawe co zakopałyśmy 5 lat temu. Jedyne czego byłam pewna to list. Niecierpliwie czekałam, aż będę mogła przeczytać to, co napisałam.  Kiedy wyjęłyśmy metalowe pudełko po czekoladkach z Wedla, nie wyglądało tak, jak sobie wyobrażałyśmy. W środku było brudno od ziemi, która się tam dostała, a rzeczy były pokryte czymś w rodzaju pleśni. Dobrze, że nie zakopałyśmy tego na 20 lat, bo pewnie nic by nie zostało... Jak było napisane w liście: zakopałyśmy bezużyteczne śmieci, które po wyciągnięciu miały stać się skarbami. Szkoda tylko, że te "śmieci" po wyciągnięciu bardziej przypominały śmieci niż wcześniej. Nie wiem czy można to w ogóle zaliczyć do skarbów... Tak czy inaczej, inicjatywa była szczytna!
Wśród Naszych skarbów odnalazłam swoją pierwszą strunę od gitary. W liście napisałam zdanie: "Jak to odkopię, to mam nadzieję, że moja struna od gitary (pierwsza), będzie warta wiele dla moich fanów, czyli inaczej mówiąc, mam nadzieję, że coś wielkiego osiągnę w kwestii muzyki". 


Życie jest dziwne i przewrotne. Kiedy jesteśmy dziećmi, marzymy by być kimś, kim nigdy się nie staliśmy. Stawiamy sobie cele i wyznaczamy im daty, które znowu stają się odległym punktem do zrealizowania.
Nie stałam się osobą z mojej wymarzonej przyszłości. Myślę, że stałam się lepszą osobą, niż mogłam kiedykolwiek sobie wyobrazić. Z perspektywy czasu inaczej rozumie się pojęcie wielkości i znajduje się inne drogi na realizację swoich marzeń. Nie żyjmy, spełniając marzenia- spełniajmy marzenia, żyjąc.


wtorek, 26 lipca 2011

On the stage.

Bywają ludzie, którzy stoją na scenie bez świadomości bycia na niej. Po co więc na niej stoją? Bo lubią kiedy się na nich patrzy. Zawsze bałam się tego wzroku i czasem wolałam, żeby nikt na mnie nie patrzył. Nie potrafiłam jednak żyć bez wejścia na nią.

Długo szukałam swojej drogi wyrazu. Oswajałam się, niczym dzika zwierzyna z czymś, co było przecież takie naturalne. Wystarczyło tylko przelać swoje emocje na ludzi. Często jednak wstydzimy się otworzyć na innych, bądź też obawiamy się ich reakcji. Nikt przecież nie chce być wyśmianym.
Kiedy odkryłam, że nie rusza mnie już śmiech, pogarda i nienawiść ze strony innych, stanęłam na niej pewnymi stopami, bez obawy, że coś nie wyjdzie. Najważniejsze, żeby ufać samemu sobie i być pewnym tego co się robi. W końcu komu bardziej możemy zaufać jak nie nam samym?

Mam wiele marzeń, które chciałabym na niej zrealizować. Wciąż robię za mało- bynajmniej nie tyle, ile mnie satysfakcjonuje. W dzisiejszych czasach nie liczy się tylko sama muzyka, trzeba też zrobić dobre widowisko. Niewątpliwie mistrzynią w tym jest Lady Gaga, której każdy występ jest jedyny w swoim rodzaju. Odpowiada za to sztab specjalistów, a wszystko wiąże się z dużymi pieniędzmi. Artysta przestaje być artystą, a staje się firmą zarabiającą pieniądze. To przykre, że zwykle oglądamy/słuchamy to co jest na sprzedaż, a nie to co płynie prosto z serca. Zbyt wiele gwiazd leży na sklepowej półce, a zbyt mało oddaje ludziom siebie. Być może dlatego nikt nigdy mnie nie "kupi". Nie jestem za dobrym produktem na sprzedaż. Skoro jednak urodziłam się na scenie, chcę też na niej umrzeć, bez względu na to ile osób będzie wtedy na mnie patrzyło.


SQL & Education.

Od zawsze byłam w szkole 'rozpoznawana'. Nie świadczyło to jednak o żadnej popularności i rzeszy fanów, a czasem wręcz przeciwnie. Wszyscy kojarzyli mnie z uroczystościami szkolnymi i występami. Od najmłodszych lat brałam udział w wielu konkursach muzycznych i recytatorskich, które często udawało mi się wygrywać. Byłam taką perełką na pokaz, którą wszyscy chcieli się chwalić, a nikt nie chciał pomóc w rozwijaniu talentu. Zmusiłam rodziców, aby zapisali mnie na lekcje gry na keyboardzie. Kiedy wszyscy zobaczyli, że już po 2 miesiącach nauki byłam w stanie zagrać większość piosenek, które znali, dostałam wymarzony, własny keyboard. W ten sposób stałam się atrakcją rodzinnych imprez i przygrywałam "do kotleta". Strasznie denerwowało mnie to, że wszyscy wciąż mnie wykorzystywali. Żałowałam, że potrafiłam grać, bo przynosiło mi to same problemy. Po roku przerwałam naukę, gdyż stwierdziłam, że więcej się już nie nauczę. W pewnym sensie odstawiłam ten instrument na bok, ale często do niego wracam.

Najbardziej w świecie chciałam uczyć się śpiewać. Nie miałam jednak takiej możliwości. Nikt nie opłaciłby mi prywatnego nauczyciela, a do szkoły muzycznej na wokal byłam za młoda. Musiałam się jakoś rozwijać i zrobić krok dalej. Poszłam na egzaminy do Państwowej Szkoły Muzycznej, do której dostałam się bez większego problemu. Zapisałam się do klasy gitary klasycznej. W tym momencie moje życie nabrało szybkiego tempa. Od razu po szkole jechałam 30km do Wrocławia na zajęcia muzyczne i wracałam o godz. 22. Przez 4 lata, 3 razy w tygodniu kształciłam się na "muzyka". Po tych 4 latach znienawidziłam nuty, gitarę, muzykę klasyczną i wszystko co wiązało się z tą szkołą. Ukończyłam szkołę z bardzo dobrymi wynikami i na tym się skończyło.

Przez te 4 lata wcale nie miałam lekko. Chodziłam równocześnie do dwóch szkół, oddalonych od siebie o 30 km. Nikogo nie obchodziło to co robię, bo przecież normalnie musiałam pisać sprawdziany, kartkówki i odpowiadać. Sama nie chciałam nawet, żeby ktoś traktował mnie z jakimś uprzywilejowaniem. Wiedziałam na co się piszę i był to tylko i wyłącznie mój problem. Nie podobało mi się jedynie to, że szkoła tylko potrafiła ode mnie brać, a nic nie dawała. Byłam odpowiedzialna za wszystkie kulturalne wydarzenia, a jedyne na co mogłam liczyć to dyplom z podziękowaniem na koniec roku. Żerowano na moim talencie, a nikt w niego nic nie zainwestował. W tym kraju nikogo nie obchodzą "artyści". Są tylko dodatkiem do dobrej zabawy i umileniem czasu- niczym klauni.

Pomimo ciężkich warunków czasowych, skończyłam szkołę i całkiem nieźle napisałam maturę. Z racji tego, że wszystko co w życiu robię, ma związek z muzyką, poszłam na Filologię Angielską, aby lepiej władać językiem. Jest to bardzo ważny element, szczególnie jeśli śpiewa się właśnie w tym języku. Nie jest wcale łatwo, ale mam nadzieję, że jakoś sobie poradzę.

Pod spodem umieszczam filmik z Zaduszek Jazzowych, na których występowałam w szkole:
 

niedziela, 24 lipca 2011

Backstage.

Zawsze wszystkim się wydaje, że nie ma to jak być "gwiazdą". Zarabiać pieniądze, robiąc to co się lubi, chodzić i ładnie wyglądać. Pozory te są jednak stwarzane właśnie po to, aby ludzie widzieli ideały, a nie proces dążenia do bycia nimi. Na scenie widzimy dopracowany strój, makijaż i całą resztę. Kto wie zatem jak jest poza nią?
Nie znalazłam się nigdy na miejscu takiej "gwiazdy", ale zmierzam się z realiami bycia na scenie i koncertowania. Chciałabym opisać jak to wszystko wygląda, kiedy nie jest się znanym, sławnym, inaczej mówiąc- czerpiącym z tego większe korzyści.

Odkąd dołączyłam do zespołu, to na mojej głowie było, aby napisać tekst i melodię do riffów, które dostałam od gitarzysty. Na próbie dochodziły do tego partie basu i patenty perkusyjne. Taka oto złożona całość, stanowiła piosenkę. Na koncert składa się średnio 10 kawałków, toteż potrzeba czasu, aby tyle utworów skomponować. Każdy koncert poprzedzają parogodzinne próby,  prócz tych które gra się systematycznie. Ostatnimi czasy graliśmy w nieco odległych miastach, toteż wyjazdy były z samego rana. Starannie wyliczony czas na spakowanie sprzętu i drogę.
Każdy z osobna inaczej przygotowuje się do wyjazdu. Do moich obowiązków należą dokładnie pomalowane paznokcie, przygotowanie ubrania, zakup jogurtu na gardło i cała faza szykowania się. Innymi słowy moim zadaniem jest dobrze wyglądać :-) Kiedy jednak wyjeżdżamy wcześnie rano, nie mogę zrobić sobie makijażu, bo do wieczora będzie on wyglądał fatalnie. Zdarzało mi się już make up'ować w różnych warunkach: w lusterku samochodowym, kieszonkowym, w McDonald's, czy też jakiejkolwiek innej restauracji z lustrem. Na takim etapie "kariery", niestety własna garderoba to rzadkość :D Po długo godzinnej podróży trzeba się rozpakować, iść na check sound i coś zjeść. Rzadko dostaje się jedzenie w pakiecie. Chyba wychodzą z założenia, że piwo lepiej wchodzi. Zależy co kto lubi, ale ja jako osoba nie pijąca, nie mogę skorzystać z żadnych sponsorowanych dóbr.
Koncert zagrany na pełnym czadzie, z dużą dawką energii, której brak później spowalnia spakowanie wszystkich gratów. Spanie w aucie, dotarcie do domu nad ranem, kąpiel i znowu sen... Gorzej jak po takiej podróży nie można spokojnie się wyspać... Ostatnio graliśmy w pobliżu granicy ukraińskiej i kiedy nad ranem wróciłam do domu, mogłam się tylko wykąpać i musiałam lecieć na uczelnię, zaliczyć 3 egzaminy. Sama nie wiem jak to zrobiłam, ale wszystkie 3 całkiem nieźle zdałam! Wygląda na to, że najlepiej chodzić na kolokwia po koncertach :-)

Wyjazdem życia bez wątpienia był Seven Festival w Węgorzewie. W lipcowy upał jechaliśmy 12 godzin na drugi koniec Polski. Z racji dalekiej odległości, gwarantowali Nam nocleg. Kiedy dojechaliśmy była już późna noc. Jak się okazało, nocleg był w szkole, a klasy z łóżkami polowymi służyły za pokoje. Mieliśmy dzielić ową klasę, z jakimś innym zespołem. Nieszczęśliwie się złożyło, że jego członkowie zamknęli się i słodko spali, nie odpowiadając na Nasze wołania. Cała Nasza ekipa liczyła jakieś 10 osób, a łóżek do spania było nieco mniej. Wzięliśmy łóżka (bynajmniej ten kto je miał xD) i poszliśmy się rozłożyć na korytarzu. Nie wspomnę już o tych roznoszących się wrzaskach od 5 rano... WYSPANI i PEŁNI ENERGII musieliśmy iść z rana na próbę dźwięku... Zapomniałam wspomnieć o jeszcze jednej niespodziance! Najfajniejszy w tym wszystkim był prysznic. W damskiej toalecie został zamontowany szlauf z końcówką prysznica. Oczywiście nie można było liczyć na prywatność, bo nie było zamykania, a w damskiej toalecie kąpali się także mężczyźni. Standardowo nikt nie przewidział, że może się zdarzyć gdzieś jakaś kobieta! Czy to dziwne, że kobiety są członkami zespołu? Wielu ludzi o tym niestety zapomina ;P Doświadczenie nauczyło mnie, że jak podpisuje się umowę na jakiś koncert, trzeba wliczyć w to przynajmniej jakieś duże lusterko :D

Jak widać warunki nie zawsze są sprzyjające. Bywa, że zarywa się noce, trzeba brać wolne, bądź nie pójść do szkoły. Takich poświęceń jest cała lista. Nikt nigdy nie wie czy warto, ale na pewno ważne jest, aby próbować. Tylko ciężką pracą można coś osiągnąć. Nie wiem czy kiedykolwiek się poddam. Pewnie nawet kiedy wszystkie szanse będą już pogrzebane, nadal będę walczyć. Chyba nie ma nic ważniejszego, niż walka o własne marzenia. Im dłuższa i cięższa jest droga do ich spełnienia, tym słodsze jest jej ukoronowanie. Przecież nie można wszystkiego mieć od początku, wtedy nie ma żadnej frajdy :-)
Pod spodem umieszczam kilka fot poza sceną (oczywiście te najbardziej przyzwoite haha):


A tutaj nagranie z Naszego koncertu:

sobota, 23 lipca 2011

Style.

Postanowiłam napisać tę notkę, gdyż wiele osób zwraca uwagę na mój styl... Na pewno nie ubieram się w żaden sposób odkrywczo. Nie potrafię stwierdzić czy jestem czyjąś kopią czy też nie. Ubieram to co mi się w danym momencie podoba, bez żadnych sztywnych reguł. Wiele osób utożsamia mnie, a wręcz obraża, naklejając etykietkę "emo". Szczerze mówiąc, nie wiem co to znaczy. Był dawno temu właśnie tak zwany ruch, ale co to oznacza w dzisiejszych czasach? Definicje na to są różne, a ja w żadnym wypadku pod nie nie podlegam. Szufladkowanie się jest dla osób ograniczonych i bez wyobraźni, a ja po prostu lubię być sobą.
Oczywiście nie od razu wyglądałam tak jak wyglądam teraz. Początki Nurth sięgały do korzeni NU metalu. Nu metalowcy w odróżnieniu od ortodoksyjnych metali, wplatają do swojego ubioru elementy "skate". Baggy clothes, vansy na nogach i opaski na rękach stały się nieodłącznym elementem mojego ubioru do roku 2009. Wtedy postanowiłam, że chcę coś w sobie zmienić. Pierwszym krokiem było kupno rurek. Następnie fryzura. Była to chyba najlepsza decyzja ever! Wycieniowałam równo ścięte włosy i przyciemniłam kolor. Jak spojrzałam w lustro byłam w pozytywnym szoku, zarówno jak wszyscy, którzy mnie widzieli przed i po. Nie byłam swego czasu nazbyt dziewczęca, toteż o jakimkolwiek makijażu nie było mowy! Jak przystało jednak na rewolucję, poszłam na całość. Zauważyłam, że make up to nic złego- wręcz przeciwnie, pokochałam to! Nie ma to jak wstać rano i z totalnego straszydła zrobić coś przypominającego człowieka. Przebierałam w kolorach oczu, paznokci, a nawet zaczęłam nosić na sobie znienawidzony wcześniej róż. Aktualnie chyba się zaliczam do tych najbardziej 'odtapetowanych', ale who cares? Lubię przyodziewać maskę kolorów i wyostrzać swoje rysy. Kobiety nie powinny bać się wszelkich metamorfoz i starać się być piękne dla samych siebie. Czy to ważne, że osoba z różowymi włosami jest wytykana palcem na ulicy? Dla mnie przejaw wytknięcia świadczy o niepowtarzalności, której nie powinniśmy się bać. Oczywiście najważniejsze wartości znajdują się w środku, ale chyba nie ma nic złego w przyozdobieniu jego opakowania? :-)
Poniżej zrobiłam zdjęcia ubraniom, które najbardziej lubię nosić:

Rękawiczki, opaski i wszystko co rzuca się w oczy :D


Koszulki DD są cholernie drogie, ale mają też cholernie dobrą jakość! Polecam!

Wiele koszulek to moje trofea z koncertów ulubionych zespołów :-)

Tunika Iron Fist i Drop Dead.

Bluza Iron Fist i jasnoróżowa Puma.

Spódnica powyżej z firmy Iron Fist.

Obcisłe legginsy- 100% wygody!

Platformy Iron Fist- po prostu je kocham! Nie spocznę póki nie zdobędę ich tyle, ile tylko uda mi się pomieścić! Wbrew pozorom są bardzo wygodne, a jednocześnie efektowne :-)

Oczywiście są to tylko niektóre rzeczy z mojej szafy, które są najbardziej godne uwagi. Moją ulubioną firmą jest niezaprzeczalnie Iron Fist. Niestety ciężko dostać te ubrania w Polsce, a jak już coś jest to zwykle bardzo drogie. Znalazłam jednak kiedyś na allegro jakiś sklep, który importuje ich ubrania w cenach nieco niższych nawet niż te z USA. Trzeba jednak uważnie ich szukać, żeby nie przepłacać :-) Drugą z kolei cenioną przeze mnie firmą jest Drop Dead. Tutaj już sytuacja jest nieco łatwiejsza. Bez problemu można te ubrania sprowadzić z UK, używając karty płatniczej, a przesyłka kosztuje zaledwie 5 funtów. Jak już wspominałam, cena tych ubrań jest dość wysoka. Udało mi się kupić póki co 3 koszulki, z których jestem bardzo zadowolona, bo są bardzo dobrej jakości. Poza platformami, w  których chodzę od święta, posiadam małą kolekcję VANSów, które są mega wygodne i mają fajne klasyczne designy. Bielizny nie wypada pokazywać, także na tym kończę :-) Warto dodać, że jestem osobą przesadnie dbającą o ubrania. Każdy ciuch piorę ręcznie, żeby się nie zniszczyły. Najlepsze ubrania są zakładane tylko na ważne okazje, typu koncert. Oddzielam swoją garderobę na to w czym pokazuję się na scenie i na to w czym chodzę na co dzień. W taki sposób przedłużam życie moim ubraniom :D
Na zakończenie mam dla Was filmik, o tym jak stworzyć wrażenie bycia osobą "piękną":


piątek, 22 lipca 2011

The best moments of my life.

Jak każdy mam swoje lepsze dni i gorsze. Te gorsze wiele mnie nauczyły, dlatego kiedy spotyka mnie coś złego, wiem, że ma to jakiś sens. Nie da się uciec przed rozczarowaniem, ale można obrócić je na swoją korzyść. Przeżyłam wiele momentów, w których jedyne słowo, jakie cisnęło się na moje usta, było 'WOW'. Kiedy cofnęłabym się 4 lata wstecz, nie spodziewałabym się, że spotka mnie to co spotkało.
Seria pozytywnych rewolucji w moim życiu zaczęła się po wstąpieniu do zespołu. Był to na pewno duży przełom w moim życiu i zmiana wszystkich obyczajów. Od zawsze marzyłam, aby mieć własny zespół i kiedy nadeszła taka możliwość od razu odpowiedziałam- TAK! Wcześniej występowałam na scenie z materiałem jazzowym, bluesowym, a w ostatniej fazie pogrywałam ze znajomymi lekkiego rocka. Wszyscy zawsze twierdzili, że jazz to mój żywioł, jednak dla mnie było to za mało. Nie wyciągałam z tej muzyki tyle ile potrzebowałam, a potrzebowałam duuuużo energii! Odgrywanie rockowych coverów ze znajomymi też nie dawało mi większego spełnienia. Moi znajomi preferowali muzykę, jak ja to nazywam, z epoki kamienia łupanego, czyli Iron Maiden, Metallica etc. Oczywiście nie twierdzę, że nie warto słuchać tych zespołów, bo na pewno ważne jest, żeby zapoznać się z podstawami metalu. Nie można jednak zatrzymać się na etapie takiej muzyki i słuchać jej i tylko jej do końca. Na rynku muzycznym można znaleźć wiele świetnych zespołów, które bazując na klasyce, tworzą coś nowego, innego, a nawet grają lepiej technicznie.
Kiedy spotkałam ludzi słuchających Nowej Fali, byłam podekscytowana, że w końcu mogę tworzyć coś z ludźmi, podzielającymi moje zainteresowania.

Pierwszym zespołem z nowej fali, jakiego zaczęłam słuchać, był KoRn. Podobała mi się ich niekonwencjonalność, własny styl i niepowtarzalnie emocjonalny wokal Jonathana Daviesa. Byłam w nim wprost zakochana. Trzymałam jego zdjęcie w portfelu, który był oczywiście portfelem z designem KoRn'a. Nosiłam ich koszulki, krótkie gatki, naszywałam naszywki, a nawet czesałam się podobnie do ich gitarzysty- Head'a. Kiedy w tym czasie pomyślałabym, że spotkam się w przyszłości właśnie z Head'em, nie uwierzyłabym. Jakim cudem miałabym się spotkać z jednym z moich idoli z ameryki? To brzmi jak szaleństwo. Szaleństwo, które się spełniło!

Jeżeli ktoś zna historię KoRn'a, to jest świadomy odejścia Head'a z ich szeregów. Polecam do przeczytania autorską książkę Briana Head'a Welcha- Save me from myself (Zbaw mnie ode mnie samego), w której wyjaśnia wszystkie okoliczności rozstania. Head zaczął nowe życie, z dala narkotyków, i zaczął tworzyć nową, chrześcijańską muzykę. Wraz z zespołem przyjechał na koncert do Warszawy. Tak się złożyło, że moi kumple z zaprzyjaźnionego zespołu grali przed nim support. Zabrali mnie tam ze sobą. To było niesamowite. Spotkałam go na zapleczu garderoby! Mogłam z nim porozmawiać, ba, nawet to zrobiłam! Byłam w posiadaniu jego książki i poprosiłam o wpis do niej. Zapytał mnie czy gwiazdeczka pod okiem to tatuaż (sam ma wytatuowany krzyżyk koło oka). Potem powiedział, że mam wystarczająco lat, aby zrobić sobie taki tatuaż. Zapytał, czy ja i mój gitarzysta jesteśmy rodzeństwem, bo podobnie wyglądamy i kiedy zobaczył u niego koszulkę firmy Tribal, poszedł do garderoby, żeby pokazać, że ma taką samą. W ogóle nie zachowywał się jak gwiazda, którą niewątpliwie jest. To miły, sympatyczny i po prostu cudowny człowiek! Szkoda, że dopiero teraz wiem o co powinnam go zapytać, ale możliwe, że nie jest jeszcze za późno :-)













W zeszłym roku byłam również w Katowicach na koncercie KoRn. Nie zgadniecie kogo spotkałam na ulicy :-)

                                                           basista KoRn'a- Fieldy :-)

środa, 20 lipca 2011

Welcome to my Wonderland!

Witam tych, którzy chcą mnie czytać oraz tych, którzy nie chcą. Kim jestem? -Nikim szczególnym... ale to co robię sprawia, że czuję się wyjątkowo.
Czym więc się zajmuję? -Muzyką. Ta niewątpliwie magiczna sztuka, fascynuje mnie od dzieciństwa. Już wtedy stawiałam pierwsze kroki na scenie i po raz pierwszy czułam co to trema. Na przestrzeni dwudziestu lat mojego życia, bo tyle już stąpam po tym świecie, kształtowałam siebie i swoją artystyczną świadomość. Grałam na pianinie i gitarze klasycznej, a długi był spis instrumentów, na których chciałam grać... Muzyka otaczała mnie wszędzie i jako osoba podatna na to uzależnienie, wstrzykiwałam ją w siebie jak najwięcej. Nie zostałam jednak ani pianistką, ani gitarzystką. Nigdy nie spróbowałam swoich sił w balecie i nigdy nie namalowałam idealnego obrazu. Moim środkiem wyrazu stał się głos. Był zawsze pod ręką i najłatwiej było go użyć. Jednak jak na 19 lat 11 miesięcy i 3 dni nie osiągnęłam w tej dziedzinie niczego specjalnego.
Śpiewam w kapeli rock/post-hardcore, a nazywamy się Nurth. Jest to bez wątpienia najlepsza część mojego życia i chyba jedyna, dzięki której czerpię satysfakcję.
Zdecydowałam się na pisanie tego bloga, bo chcę pokazać jak wygląda moje życie i jak wiele pracy w nie muszę włożyć. Chcę dzielić się chwilami szczęścia oraz rozczarowaniami. Chcę pokazać ciężką drogę do spełniania swoich marzeń, które nie koniecznie się spełnią. Jeżeli jesteście ciekawi jak potoczą się moje losy, zapraszam do czytania.